Komentarze (0)
C.D.
O ile pierwszy rok był rokiem zakochania, motylków w brzuchu, nowych odkryć, doświadczeń i uniesień, to następny był już rokiem stabilizacji, ale i rozmyślań, refleksji i wątpliwości. Jestem typem faceta, który mimo flegmatycznej osobowości ma dość spory i gorący temperament (a co za tym idzie - duże libido), a nasze spotkania z wiadomych przyczyn nie mogły być tak częste, jak byśmy oboje sobie tego życzyli. Gdybym poznał ją wcześniej, w innych okolicznościach, to przypuszczam, że wzięlibyśmy ślub i może nawet żyli długo i szczęśliwie. Sytuacja była jednak zgoła inna. Ona była pisana komu innemu i choć mieliśmy wspólne plany na przyszłość (miała od niego kiedyś w końcu odejść, jakby okoliczności temu sprzyjały), to na horyzoncie nie było widać, aby miały się one ziścić. Bardzo istotnym czynnikiem w moim rozumowaniu była też taka zwykła ludzka ciekawość „jak by to było z kimś innym”. Brzmi to słabo, ale takich myśli nie da się powstrzymać i podejrzewam, że sporo osób na moim miejscu (mających tylko jednego partnera w życiu), również miałaby takie zagwozdki. Przy czym chodzi mi tu teraz o partnera łóżkowego, nie romantycznego. Nie liczyłem na to, aby szukać kogoś innego i się w kimś innym zakochiwać. W tej kwestii byłem całkowicie spełniony z nią. Jednak dla mnie istnieje coś takiego jak seks bez miłości, stąd pojawiały się myśli, aby spróbować czegoś na boku. Ona niby była mi wierna, ale tego pewności nie miałem (jak już wspomniałem we wcześniejszym wpisie). Poza tym ona miała przede mną kilku partnerów, a ja nikogo. Niby to nie powinno mieć aż takiego znaczenia, ale nie było mi to również obojętne.
W każdym razie moje poszukiwania w internecie rozpoczęły się bardzo delikatnie i z dużą dozą pasywności. Oczywiście takie „nieśmiałe” próby, na jednym, potem dwóch serwisach, niczym zaowocować nie mogły (nawet jakąś poważniejszą rozmową), bo konkurencja była duża, a ja byłem mało aktywny. Z czasem (w trzecim roku naszego 'związku') zacząłem zwiększać swoją inicjatywę, starając się dotrzeć do jak największej liczby kobiet, aby w końcu znaleźć kogoś zainteresowanego intymną relacją.
*****
Wracając jednak do drugiego roku, to minął on pod znakiem pewnej stabilizacji uczuć i emocji. Spotykaliśmy się mniej lub bardziej regularnie, starając się wyciągnąć z tych spotkań jak najwięcej się dało. Wiązało się to m. in. z nieco zawyżoną odwagą co do naszych poczynań w różnych miejscach. Kierowała nami duża namiętność i cały czas było nam mało dotyku, pieszczot, czułości, gry wstępnej, seksu, po prostu wszystkiego. W rezultacie doszło do zdarzeń, których dzisiaj bym chyba nie powtórzył, bo mogły skończyć się sporą kompromitacją.
Pierwszym takim zdarzeniem był nasz spacer na brzeg rzeki w moim mieście. Chodząc wzdłuż niej, doszliśmy do jakichś krzaków i usiedliśmy sobie na piasku. Naprzeciwko nas, na przeciwległym brzegu, znajdowały się liczne zabudowania mojego miasta oraz deptak, na którym chodziło mnóstwo mieszkańców i turystów. Rzeka była jednak na tyle szeroka, że ludzie wydawali się małymi punkcikami na horyzoncie, a więc wydawało się, że i my jesteśmy mało widoczni. Spowodowało to przyrost pewności siebie i odwagi co do naszych pieszczot. Nie pamiętam już jak daleko się posunęliśmy, ale seksu jako takiego nie było. Wiem na pewno, że moje ręce wędrowały po zakamarkach jej ciała, ale staraliśmy się, aby to nie rzucało się mocno w oczy. Takich spotkań (w innych miejscach) było wiele przez te lata, ale to jedno wryło mi się w pamięć z racji tego, co spotkało mnie po fakcie. Otóż po paru dniach, w pracy, jedna z moich koleżanek wspomniała na głos (w grupie osób), że widziano na przeciwległym brzegu jakąś parę, która dobierała się do siebie. Serce mi prawie stanęło, ale ona sama chyba tego nie widziała, tylko ktoś jej powiedział, więc raczej nie miała szansy nas rozpoznać. Z jednej strony odetchnąłem z ulgą, a z drugiej nie mogłem się nadziwić, jak ktoś mógł tak dobrze nas widzieć, aby wiedzieć co robimy. Być może źle oceniłem widoczność nas na tej plaży i jednak byliśmy więksi dla oka, niż mi się wydawało. Tak to czasem pożądanie potrafi zawrócić w głowie.
No i zawróciło w głowie po raz kolejny (choć chronologii nie pamiętam, więc może to co teraz opiszę było przed „plażą”), bo ponowna akcja zdarzyła się w kinie. Tak, dokładnie tak, w kinie, podczas seansu, w sali z dużą ilością osób (może z połową albo 1/3 pojemności), siedząc prawie na samym dole i z boku, uprawialiśmy petting, a na samym końcu nawet oral (felatio). Przez większość oglądania filmu było w miarę spokojnie. Moja rączka wędrowała po jej nogach, a czasem i piersiach, głaszcząc, masując, pieszcząc i wzbudzając apetyt na więcej. Kiedy film zbliżał się ku końcowi zdecydowałem się na konkretny krok, aby nie zostawiać jej tak rozgrzanej i niezaspokojonej. Moje paluszki znalazły drogę po spód jej majteczek, a ona dała mi jeszcze większy dostęp rozchylając nogi jak tylko pozwalały na to siedzenia. Z racji, że była już tak rozgrzana moimi pieszczotami przez cały film, to palcówka zajęła moment i było po wszystkim. To co zawsze mi się w niej podobało, tutaj było pewną niedogodnością, bo raczej widać było po niej, że coś jest na rzeczy. Niby jęki powstrzymała, ale wiła się dość mocno i wyraźnie. Nic to jednak było dla nas wtedy. W ogóle o tym nie myśleliśmy, a raczej o tym, co dalej. Ja też byłem mocno podniecony, a ona nie lubiła bywać dłużna, więc i jej ręka powędrowała do moich bokserek. Kiedy zbliżałem się już na szczyt, podkuliła głowę i zniżyła się do ‘niego’, aby złapać wszystko w usta. Było to nie tylko mega przyjemne, ale w obecnych okolicznościach bardzo praktyczne. W końcu nie chcieliśmy zostawiać po sobie śladów ;-).
W tamtej sytuacji wydawało nam się, że jesteśmy dość dobrze zasłonięci przez fotele i że nikt na nas nie patrzy, bo i po co. Na sali kinowej ogląda się film, a nie zerka w dół na ludzi. Czy jednak za bardzo nie dawaliśmy sygnałów, że coś się dzieje poniżej, bardziej ciekawego od filmu? Czy ktoś tam nas nie dostrzegł i nie obserwował? Tego się chyba nigdy nie dowiem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby faktycznie ktoś z sali stał świadkiem naszych poczynań.
C.D.N.