mar 02 2020

Prolog


Komentarze: 0

W moim życiu, bardzo wysoko w priorytetach jest seks. Dotyczy to zarówno relacji stałych, jak i przelotnych. Jest to dla mnie jeden z najważniejszych elementów romantycznego związku, bez którego trudno by było mówić o miłości.

 

Na nią składa się kilka czynników, które muszą zaistnieć w zasadzie jednocześnie, aby było można mówić o prawdziwej, głębokiej i szczerej miłości (może nawet przez duże "M"), a nie o zauroczeniu, przyjaźni, czy koleżeństwie. Seks jest w niej jednym z najważniejszych filarów (bądź fundamentów), idealnie współgrającym z pozostałymi, w celu stworzenia wyjątkowej i trwałej więzi. Jednak ponieważ jego rola nie kończy się tylko na miłosnych relacjach, to biorąc pod uwagę całość życia, jest on w zasadzie jednym z najważniejszych jego aspektów. Tzn. seks jest niezbędny do miłości, ale nie wiążę go tylko i wyłącznie z miłością. Jestem w stanie rozdzielać jego mocno uczuciową część, od tej płytszej, skupionej na pożądaniu i czystej przyjemności.

 

Pewnie niewiele osób będzie mogło się utożsamiać z moim podejściem, szczególnie jeśli będzie to czytała płeć piękna, ale taka sytuacja występuje u mnie z pewnego prostego powodu. Jestem hedonistą. No dobra, może nie w 100%, bo nie mam w sobie hedonizmu materialistycznego, ale na pewno skupiam się bardzo mocno, na takim przeżywaniu życia, aby czerpać z niego tyle przyjemności ile się da (choć równocześnie starając się nie sprawiać przy tym przykrości innym).

 

No i spoko, wiemy już jakiś zaczątek tego co mnie motywuje, ale co ze zwierzeniami, których obecność tu najbardziej motywowała mnie do założenia bloga? Miałem mówić o fwb, ale zanim do tego dojdę, zrobię mały prolog, czyli swoje intymne przeżycia i zwierzenia sprzed "pierwszego razu". A więc...

 

 

Moje pierwsze doświadczenia intymne były tak wczesne, że mnie samego one ciągle zadziwiają (kiedy o nich pomyślę). Nie pamiętam ile dokładnie miałem wtedy lat, ale była to liczba jednocyfrowa, prawdopodobnie gdzieś z okolic szóstki. Sprawa dotyczyła mnie i mojej sąsiadki z paru domów dalej. Byliśmy rówieśnikami, zaprzyjaźnionymi od urodzenia podwórkowymi dzieciakami, a ja wpadłem na pomysł pewnej "zabawy". Krótko mówiąc, zaproponowałem, aby ona na mnie usiadła. Może nie do końca wprost na twarz, ale gdzieś w okolicach klatki piersiowej. No i w zasadzie to tyle. Pamiętam, że raz się zgodziła, ale powtarzać tego nie chciała. Potem powtórzyłem to jeszcze z inną koleżanką (również z mojego rocznika), ale również tylko raz.

 

Czasem, patrząc wstecz, zastanawia mnie skąd była we mnie ta chęć na realizację takiej czynności. Odczuwałem co prawda przyjemność z tego, ale nie wiem czy miała ona jakikolwiek związek z seksualnością.

 

Niemniej jednak, czymkolwiek by to wtedy nie było, to nie ustało z czasem, ale rozwinęło się w coś na kształt fetyszu i/lub fantazji seksualnej. W trakcie dojrzewania, studiów i pierwszej pracy pamiętam, że od zawsze marzyłem o byciu trochę uległym facetem, dosiadanym przez piękną dziewczynę (bądź dojrzałą kobietę, w zależności od aktualnie wybranego obiektu westchnień). Długo mi jednak przyszło czekać na spełnienie tej fantazji, bo prawie aż do osiągnięcia tzw. magika.

 

Ale wracając do tematu...

W wieku nastoletnim znowu wydarzyło się coś, co wspominam z pewną nostalgią. Wiązało się to z corocznymi (wakacje), a czasem nawet półrocznymi (ferie zimowe), wyjazdami na wieś, do mojej dalszej rodziny. Mieszkała tam pewna dziewczyna, która była starsza ode mnie o dwa lata, ale z racji wzrostu (była wyjątkowo niska) wydawało mi się ciągle, że to ja jestem starszy. Ona była już nieco bardziej otwarta na intymne eksperymenty (przypuszczalnie z racji budzących się do życia i buzujących w nas hormonów), jednak nie zaproponowałem jej tego samego o czym była mowa wyżej. Miałem to w planach, ale temat jaki zacząłem był bardziej ogólny. Byłem wtedy nieco natchniony niedawno odkrytymi "świerszczykami" dla dorosłych i zaprezentowałem jej temat w nich występujący, z sugestią zgłębienia go w praktyce. O dziwo, zareagowała pozytywnie i dość szybko zabraliśmy się do rzeczy. No tak... do rzeczy... Jeśli ktokolwiek wyobraził sobie czym mogło być to "do rzeczy", to prawdopodobnie nie trafił w sedno. Całe nasze praktyczne doświadczenie ograniczało się jedynie do... pieszczot jej piersi. Tylko tyle. Żadnego dotykania mnie, a dotykanie jej poniżej linii pasa zaistniało jedynie raz, za pierwszym razem i nigdy więcej. Czemu? No kto wie, może ta sielanka rozwinęłaby się całkiem mocno, ale w całym tym swoim pożądaniu i podnieceniu straciliśmy czujność i zostaliśmy przyłapani. Po małej konfrontacji i lekkiej karze zostaliśmy rozdzieleni, aż do mojego wyjazdu. W następnych latach dalej przyjeżdżałem, a my powracaliśmy jeszcze parokrotnie do tego swoistego intymnego masażu, ale tylko na tym poprzestawaliśmy. Zawsze mnie to dziwiło i nadal dziwi, że to jej sprawiało przyjemność i sama potrafiła to inicjować, ale żeby posunąć się choćby o maleńki krok dalej, to już nie było mowy. Próbowałem namawiać, naciskać, prowokować, ale nic z tego. Nie i nie, bo nie. Bo "to" (intymniejsze zachowania) chciała zarezerwować "dla tego jedynego". W zasadzie dopięła swego i swój pierwszy raz miała prawdopodobnie ze swoim przyszłym mężem (chyba, że o czymś nie wiem), ale to co się potem działo, to już z cnotliwością za wiele wspólnego nie miało. Dość powiedzieć, że małżeństwo nie wytrzymało próby czasu.

 

 

Dalej to już w zasadzie było nudno. Lata mijały, w szkole, na studiach... bez żadnych sukcesów. Jedna jedyna szansa pojawiła się w pierwszej pracy, ale to już nie byłem ten ja, odważny, realizujący intymne marzenia. To był okres mocno nieśmiałego, wycofanego, małomównego i przestraszonego chłopaka (w sumie do dzisiaj wiele z tego pozostało), którego trzeba by chyba siłą zaciągnąć do łóżka z kimś. Wydawało się, że zostanie "magikiem" jest już nieuchronne, ale życie znowu pokazało, jak potrafi być przewrotne.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz